sobota, 7 maja 2016

Prolog

Zaplamiona krwią wielu niegodziwców ręka powiewała na lodowatym wietrze śnieżycy. Szkarłat pokrywał się dziewiczą bielą niewinności, a dowód wykonania ostatecznego wyroku odpadał zlodowaciałymi płatkami ginącymi w milionach targanych wiatrem okruchów nieskończenie białego pyłu. Równie szkarłatne włosy oplatały wściekle twarz nieprzytomnej właścicielki jakby chciały ją zbudzić ze śmiertelnie niebezpiecznego snu...
Małe nóżki, chodź takie kruche i chude dzielnie pokonywały coraz głębsze zaspy brnąc po sam pas. Stare podarte łachy sztywniały od okropnego mrozu, kiedy równie chude ramiona trzymały na plecach ciężki balast o czerwonych powiewających włosach zasłaniających jej dodatkowo widok. Nie zwracała na to jednak uwagi skupiając całą uwagę na widoku przed oczami majaczącego w coraz bardziej wyraźnych i mocniejszych promieniach słońca. Miasto! Nareszcie... Nogi ugięły się pod nią, kiedy zahaczyła zamarzniętą stopą o coś twardego pod śniegiem. Upadła nie wydając żadnego dźwięku. Próbowała się podnieść, jednak jej noga odmówiła posłuszeństwa wygięta pod nienaturalnym kątem powodując kolejny upadek. Poczuła strużkę ciepłej krwi spływającą po plecach i ramieniu z ponownie otwartej rany na głowie i brzuchu dziewczyny. Nie miała wyboru. Usiadła na lodowatym śniegu zapadając się lekko w puch. Chwyciła w dłonie jedyną wartościową rzecz, która jej pozostała... W końcu nie ma nic do stracenia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz